Chrupiące cynamonowe batoniki śniadaniowe z sezamem i żurawiną. Z cyklu „Biegaczowi do stołu podano…”

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dla Moniki i Artura…

Nie znoszę biegać! Jeżdżę na rowerze, uwielbiam spacerować, chodzić po górach, gram w tenisa, ale żeby jakiś ostry trening biegowy – nieee! W podstawówce byłam najprawdopodobniej jedną z najgorzej biegających w całej szkole. Pamiętam, że pewnego pięknego przedpołudnia, Pani Basia, chcąc mnie zmotywować do jakiegoś większego wysiłku, postanowiła, że dystans 60 metrów tym razem pokonam w parze nie z koleżanką, a z kolegą. Doszło do tego, że zanim ja wystartowałam, Gucio był w połowie trasy i nici wyszły z motywacji. Teraz wspominam to z rozrzewnieniem, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Postanowiłam, że biegać na dystansach już nie będę… Nigdy! Przyrzeczenia jednak nie dotrzymałam…

A wina to czerwonego wina…

Przez wiele, wiele lat moja biegowa aktywność sprowadzała się tylko i wyłącznie do porannych sprintów na tramwaj, autobus lub pociąg, co zrzucić należy na karb mojej ogromnej opieszałości. Oporna byłam okrutnie na ogólnie panującą modę na bieganie, choć w domu mam maratońskiego wyjadacza, człowieka, który woli pobiegać, niż napić się piwa (ja wolę piwo). Mąż nigdy nie namawiał mnie na wspólne treningi, nie zanudzał opowieściami o tym, ile przebiegł, po co i w jakim tempie. Bo tak naprawdę, jako biegowemu laikowi, nic by mi te informacje nie dały. Nasze wspólne wyprawy na imprezy biegowe polegały na tym, że Mąż był daleko na trasie, a ja wiernie czekałam na mecie. Prowadziłam zakrojone na szeroką skalę obserwacje poobwieszanych najdroższymi gadżetami biegaczy – drepczących na szarym końcu i tych bez zegarków nawet, którzy wbiegali na metę jako pierwsi. Podsłuchiwałam jakże interesujących rozmów na temat historii rekordów życiowych kibica z Białegostoku, Pacanowa czy Poraża oraz historii kontuzji kibica z Wrocławia, Cieszyna czy Koziej Wólki, by wreszcie wytężać moje jedyne widzące oko, aby w tłumie dojrzeć Męża i utrwalić na fotografii wyczekiwane przekroczenie linii mety. Później wysłuchiwałam relacji przepełnionej żalem, jeżeli nie udało mu się osiągnąć zamierzonego rezultatu lub relacji pełnej euforii, jeżeli się udało. Mijając leżących za metą wycieńczonych ludzi, zastanawiałam się, po co oni wszyscy to robią…

Któregoś pięknego czerwcowego dnia, lat temu trzy, niesiona falą emocji, wyzwoloną bezsprzecznie przez nadmiar wypitego wina, oznajmiłam Mężowi: „Będę biegać, bądź mym trenerem.” Mąż milczał dłuższą chwilę. Analizował zapewne nie to, czy dam radę, tylko to, czy on da radę ze mną na tych treningach wytrzymać. W końcu padło sakramentalne słowo „tak”. Następnego dnia rano próbowałam sobie wmówić, że musiało mi się to przyśnić. Do czasu, aż padło pytanie, o której idziemy pobiegać… Tak zaczęła się moja walka o każde następne stadionowe niezasapane okrążenie. Od trzech, dnia pierwszego, do dwudziestu pięciu po dwóch miesiącach. Od trzydziestu słów, co to wyraża tysiąc słów – tak, tego na „k” – na okrążenie, do jakichś pięciu. Wyzywałam muszki, kota, co mi przebiegł drogę, czerwone wino, boga, który nie miał nade mną litości, pogodę, Panią Basię, która nie dała mi bardziej w kość, to, że Mąż biega fantastycznie, a ja nie, że się uśmiecha, że się nie uśmiecha, że mnie motywuje, że mnie nie motywuje… Naprawdę mu współczuję…

Po pewnym czasie okazało się jednak, że był to tylko chwilowy zryw… Że ogień biegowej miłości zgasł był. Sądzę, że na zawsze. Udało mi się co prawda wystartować w dwóch biegach ulicznych, ba, nawet je ukończyłam i udało mi się nie zamykać listy startowej, ale ilość stresu i frustracji z tym związanych mocno przebijała ilość satysfakcji i radości, jaką z tego czerpałam…. I tak wróciliśmy do punktu wyjścia – mnie bawi kibicowanie, Męża bieganie.

A Mąż biegaczem jest rewelacyjnym! Jestem z niego ogromnie dumna!

To właśnie Artur od ponad roku namawiał mnie, abym stworzyła na blogu mały kulinarny kącik dla biegaczy. To on twierdził, że powinnam się podzielić z innymi przepisami na potrawy, które przygotowuję dla niego-maratończyka, dla niego-biegacza, dla niego-aktywnego fizycznie. Wahałam się, przyznaję. Nie wiedziałam, czy ma to sens, ponieważ kuchnia biegacza nie odbiega zbytnio od tego, co zamieszczałam tutaj do tej pory… W ubiegłym tygodniu otrzymałam jednak list, który sprawił, że się na to ostatecznie zdecydowałam. Moniko, dziękuję!

I oto jest! Blogowa przestrzeń na przepisy skierowane do ludzi lubiących porządnie się spocić, chcących jeść dobrze i zdrowo. Kanapowcom i leniuszkom również polecam. Zdrowe jedzenie zawsze w cenie!

Na początek proste batoniki śniadaniowe. Chrupiące, słodkie, pachnące, pełne ziaren słonecznika, sezamu i orzechów. Idealne jako przekąska po intensywnym treningu, zdrowy deser lub drugie śniadanie. Polecam!

bb2

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

SKŁADNIKI NA 12 BATONIKÓW:
200 g płatków owsianych, górskich
100 g nasion słonecznika
50 g białego sezamu
50 g orzechów włoskich, drobno posiekanych
3 łyżki miodu
50 g cukru Muscovado
1 łyżeczka cynamonu
100 g drobnej suszonej żurawiny (namoczonej przez 10 minut w ciepłej wodzie, dokładnie osączonej)
100 g masła lub oleju kokosowego

WYKONANIE:
Do formy o wymiarach 18×25 cm wsypać płatki, nasiona oraz orzechy. Wymieszać. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 160°C i prażyć przez 5 minut.

Do rondla o grubym dnie włożyć masło lub olej kokosowy, wlać miód, wsypać cukier Muscovado. Rondel postawić na średnim ogniu i mieszać jego zawartość do czasu, aż masło lub olej kokosowy dokładnie się rozpuszczą. Dodać żurawinę, cynamon oraz podprażone płatki, orzechy i nasiona i wszystko dokładnie wymieszać. Płatki i nasiona muszą być bardzo dokładnie oblepione. Zdjąć z ognia.

Mieszankę przełożyć do formy o wymiarach 18×25 cm (nie większej!), wyrównać i mocno ubić, docisnąć do dna. Ja robię to najczęściej dnem słoika, butelki lub… pięścią.

Wstawić do piekarnika nagrzanego do 150°C i piec przez 30 minut. W połowie czasu pieczenia formę można przykryć folią aluminiową, aby uniknąć przypalenia się wierzchu.

Wyjąć z piekarnika, całkowicie wystudzić w formie. Kroić bardzo ostrym nożem na 12 równych batoników. Należy to robić zdecydowanymi ruchami, na raz. Nie „heblujcie” krajanki, ponieważ batoniki mogą się rozpaść. Batoniki są dosyć twarde i chrupiące.

Przechowywać w szczelnie zamykanym pojemniku, do 5 dni.

SMACZNEGO!

* Na podstawie: BBC Good Food

** We wpisie wykorzystałam fragmenty tekstu, który kilka lat temu pojawił się na moim drugim blogu – całość tutaj.

22 replies to “Chrupiące cynamonowe batoniki śniadaniowe z sezamem i żurawiną. Z cyklu „Biegaczowi do stołu podano…”

  1. eeee skąd wziąć cukier Muscovado????
    i tak w ogóle dziękowałam na FB ale tutaj raz jeszcze! Jesteś cudowna, pochwalę się jak tylko zrobie:-)

    1. Oj tam, oj tam… 😉 Na chwalipięctwo oczywiście czekam!
      Cukier Muscovado powinnaś znaleźć w każdym większym sklepie, na półkach ze słodzikami, cukrem trzcinowym itp. Można go zastąpić zwykłym, jasnym, drobnym cukrem trzcinowym. Batoniki będą po prostu jaśniejsze 🙂

      1. Zrobiłam! pycha są po wybieganiu jak znalazł i zastąpią mi wszystkie słodycze:-) dzięki dzięki dzięki. Ale nie spoczywaj na laurach tylko dalej kombinuj żarcie dla biegaczy:-)

        1. Ogromnie, przeogromnie się cieszę, że Ci posmakowały! 🙂
          No co Ty? Na jakich laurach? Myślisz, że zostawię Ci tu jeno jeden jedyny przepis na batoniki? Przecież różnorodność batonów musi być! Już mam dwa kolejne przepisy: na takie mięciutkie z bananami oraz takie bez dodatku cukru, słodzone tylko daktylami… A na batonach żarcie dla biegaczy się nie kończy 😉 Postaram się też wrzucać co pewien czas jakąś prostą, szybką i pełnowartościową śniadaniową, obiadową lub kolacyjną propozycję 🙂

  2. Ja przez wiele lat uprawiałam każdy inny sport, byle nie bieganie, ale w zeszłym roku się przekonałam i ogień nie „zgasł był” 😉 Batoniki w ramach nagrody już mnie kuszą.

    1. U mnie nawet miechem gigantem tego ognia podtrzymać by się nie dało 😉
      Gdybyś kiedyś potrzebowała fotografa na trasie – jestem do usług! 😉 Zabiorę batoniki! 😀

      1. Szczerze mówiąc dzikie tłumy mnie przerażają, więc biegam nie na zawodach, ale najczęściej sama nad Wisłą parę kilometrów, do 10, dla dobrego samopoczucia, a nie konkurencji. Chociaż batoniki kuszą ;-D Jeśli mi odwali i będę brać kiedyś udział w zawodach, to będę pamiętać. 😉

        1. Nie musi Ci odwalać, podrzucę nad Wisłę, jak będę w Krakowie 😀
          Jeśli chodzi o dzikie tłumy, to doskonale Cię rozumiem. Mnie one również przerażają… W tych biegach, w których człapałam, miałam u boku męża, więc byłam bardzo dobrze chroniona 😉 Solo w życiu bym nie stanęła na starcie!
          Sam udział w takiej imprezie to była zwykła zachcianka. Chęć poznania świata mojego męża od środka i sprawdzenia siebie po tych wszystkich biegowych upokorzeniach z podstawówki 😉 Jak już wiesz, ogień biegowej miłości po tych startach nie buchnął był ze zdwojoną siłą 😉

  3. U mnie z bieganiem podobnie, chociaż zrywy mam regularne 😉 Mężowi gratuluję – i wyników, i cierpliwości przy trenowaniu Ciebie ;P A Tobie, że jednak spróbowałaś, nawet jeśli okazało się, że to nie dla Ciebie 🙂
    Batoniki wspaniałe. My z owsianką zjemy wszystko (no może oprócz ryby z puszki, bo to tylko mój brat he he ).

    1. Gosiu, dzięki w imieniu własnym i męża 🙂
      Bieganie zdecydowanie nie dla mnie, ale rower jak najbardziej, więc wyżywam się pedałując 🙂
      Ta owsianka z rybą mnie zaintrygowała, muszę koniecznie spróbować 😀

  4. My też mamy słabość do pyszności, a gdy są fit to tracimy wszystkie hamulce 😀
    Na szczęście później wszystko również spala trening biegowy !
    Dobra muzyka na drogę i można nie mieć wyrzutów sumienia nawet po porcji wielkości całej formy 🙂

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

close-alt close collapse comment ellipsis expand gallery heart lock menu next pinned previous reply search share star